Hajasz
|
|
« : Marzec 03, 2012, 01:14:54 » |
|
Ved Buens Ende (Na końcu tęczy) to jeden z najbardziej niesamowitych zespołów, który działał w czasach potęgi black metalu a sam nie wykonywał takiej muzyki pomimo, że w jego składzie byli Carl Michael, Vicotnik i Skoll czyli ludzie związani z black metalem. Krótka historia zespołu rozpoczyna się w 1994 roku kiedy to zespól został założony i w tym samym roku wydał demo, które nie zainteresowało żadnych wytwórni poza czujną Misanthropy Records, która podpisała kontrakt z norwegami uzupełniając swój katalog o kolejny nietuzinkowy zespół. Rok później na świat wychodzi jedna z najoryginalniejszych płyt nagrana przez ludzi związanych ze sceną black metal a mianowicie krążek Written In Waters. Kurde co za trafiony tytuł, pomyślałem kiedy pierwszy raz usłyszałem krążek. Jeszcze nigdy przedtem nie słyszałem takiej muzyki, która byłaby z jednej strony tak trudna w odbiorze a zarazem tak ulotna jak próba czytania pisma na powierzchni wody. Ten kto spodziewał się kolejnego black metalowego dzieła srogo się zawiódł ponieważ prawie cała płyta to muzyka bardzo progresywna i awangardowa, prawie w całości pozbawiona linii melodycznych. Krążek nie wchodzi po jednym czy kilku przesłuchaniach !!! Ja potrzebowałem kilkudziesięciu przesłuchań aby odkryć a zarazem wejść w świat dźwięków kreowanych przez Ved Buens Ende. Nawet nie wiem do dziś do czego porównać muzykę zespołu, chyba najbliżej będzie do innych świrów z Norwegii - Fleurety i odmieńców z Meshuggah ale to i tak tylko będą luźne porównania. Sama muzyka oscyluje w wolnych i średnich tempach z wyjątkiem dwóch można powiedzieć black metalowych wyziewów, gdzie jest takie piękne napierdalańsko, że aż się gary trzęsą. Reszta to jazzowe pochody sekcji, oniryczne dźwięki i ten "ciepły" wokal zalatujący na Joy Division. Produkcja płyty jest bardzo surowa ale jest to jak najbardziej zaleta tego dzieła ponieważ dźwięki nie drażnią ale straszą tworząc tę nieziemską atmosferę. Chylę czoła przed Misanthropy za to, że miała odwagę wydawać właśnie takie płyty jak Ved Buens Ende, czy również Fleurety, In The Woods, Aphrodisiac, gdzie muzyka była kierowana do bardzo wąskiego grona słuchaczy ale za to bardzo otwartego. Działalność koncertowa Ved Buens Ende to zaledwie dwa koncerty albo aż dwa. Skłaniam się do opini podobnie jak w przypadku Ulver, że taka muzyka musi mieć teatralną oprawę. Słuchanie jej w klubie na stojąco w tłumie nie ma żadnego sensu. W 1997 roku zespół przestaje istnieć z niewiadomych powodów. Prawdopodobnie muzycy skupili się na swoich innych zespołach przynoszących zyski. O dziwo w 2006 roku zespół został reaktywowany a rok później miała wyjść płyta łącząca najlepsze momenty Ved Buens Ende z nowym zespołem Carla Michaela - Virus (grającego awangardowy psychodeliczny rock). Niestety płyta się nigdy nie ukazała ponieważ w 2005 roku Carl Michael uległ poważnemu wypadkowi, wypadając z czwartego piętra budynku (wiele źródeł mówi, że sam wyskoczył) a jego rehabilitacja po części trwa do dziś.
|