Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Czy dotarł do Ciebie email aktywacyjny?

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Kwiecień 29, 2024, 21:12:29


 
 
   Strona główna   Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja  
Shoutbox
Strony: 1 [2]
  Drukuj  
Autor Wątek: Ulver  (Przeczytany 5725 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Void
*****
Wiadomości: 395



Zobacz profil
« Odpowiedz #15 : Październik 22, 2013, 20:52:48 »

Album z coverami wielbię. 'Shadows...' i 'Perdition...' to w moim rankingu też bardzo dobre, ciekawe i intrygujące albumy. Tak grzecznie Uśmiech
Zapisane

I don't know . . .
b@rt
*****
Wiadomości: 418


Sleep brings no joy to me


Zobacz profil
« Odpowiedz #16 : Październik 24, 2013, 07:24:57 »

A która płyta jakiegokolwiek nowego zespołu nie jest spóźniona ?
Wszystko już kiedyś ktoś, gdzieś nagrał tylko w innej formie.

„Generalizowanie” jako środek wyrazu jest ryzykowną formą wypowiedzi. „Generalizowanie” będące osią opinii potrafi boleśnie obnażyć wydającego osąd. Nie zamierzam jednak winić Hajasza za rozpowszechnianie czegoś co zostało powiedziane już pewnie ponad ćwierć wieku temu i jak widać nadal zbiera żniwo.

Do rzeczy zatem: Po części rozumiem myśl [wraz z jej głęboko skrytymi tzw „dobrymi intencjami”] zawartą w cytacie. Koniec końców jest ona wyrazem poglądu, w którym dyskurs o współczesnej muzyce należy przeprowadzić wobec następującego schematu:

a) THE BEATLES: odpowiedzialni za pop, cały szołbiz, kształt i sposób „komunikacji” z odbiorcą poprzez wydawnictwa, koncerty, akcje promocyjne, w niemal wszystkich [wyłączając informatyczne, wirtualne, cyfrowe] obecnych po dzień dzisiejszy formach, za „piosenkę” i jej nową inkarnację, w ogóle za całą otoczkę i sferę okołomuzyczną, biznesową, pojęcie fana jak i odbiorcy, nabywcy, klienta. Wszystko to na nowo zostało zdefiniowane dzięki zjawisku beatlemanii. [ok w sferze kompozycji sensu stricte o nieba lepiej zasłużeni są ich symultaniczni konkurenci z Kalifornii, ale zostańmy przy tej najbardziej POPularnej, oficjalnej wersji]. Jednym słowem to, że dziś muzyka jest normalną częścią dnia powszedniego [np w samochodzie], jest ICH zasługą.
b) THE ROLLING STONES: odpowiedzialni za rock i siłą rzeczy za wszystko co wydarzyło się w wielu kierunkach później [bez Stones’ów nie ma Black Sabbath czy Led Zeppelin a w zw. z tym...]. + cała reszta jw.
c) KRAFTWERK: ich wpływ na współczesną muzykę jest właściwie niemożliwy do opisania. Wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z pierwiastkiem elektroniki [yyy... zaraz gdzie nie mamy?] musimy pamiętać że mamy TO dzięki nim.

Teraz wypadałoby przypomnieć, że „muzyka” jest obok „sztuk plastycznych”, „architektury”, „literatury” „kina i teatru” jedną z dziedzin „sztuki”, a co jak co ale o sztuce nie miałbym odwagi powiedzieć że wszystko było, tylko w innej formie. Przypasowując w tym miejscu choćby rząd plastycznych porównań, zakładamy że tzw. „the fab four” uprawiali malarstwo naskalne, beach boys’i umiłowali mozaikę, stones’i kuli swą rzeźbę w kamieniu, a kraftwerk wynalazł pędzel i płótno. Pozostając zatem nadal w obrębie sztuk plastycznych: rozumiem, że -przez analogię- wszystko już zostało namalowane/ wyrzeźbione czy co tam jeszcze tylko w innej formie, tak? Sprowadzając rzecz do na grunt architektury: wszystko zostało wybudowane, tylko w innej formie, tak? Literatura: wszystko zostało napisane, tylko w innej formie? teatr/kino: wszystko zagrane, tylko w innej formie? Muzyka: ...aha to już było, sorry:)

Odpowiedź na tak postawiony zarzut brzmi: Nie wszystko. FORMA bowiem rozstrzyga o wszystkim. Forma, ogólnie pojęte środki wyrazu, technika, kontekst, podłoże/tło [background], paleta są czynnikami kształtującymi procesy powstawania, narodzin nowych gatunków, kierunków, trendów, tendencji. Sztuka -pod każdą z wymienionych wyżej postaci- stale ewoluuje i nie sposób tego zatrzymać a cytowana przez Hajasza myśl stara się tego dowieść. Muzyka w ostatniej 50-latce wyewoluowała z pewnością najszybciej, najgwałtowniej, najpełniej a dodatkowo, zwłaszcza w ostatnim czasie -czyt.: lata przerostu informacji, uproszczenie form komunikacji, upowszechnienia / dostępu do „źródeł”, ogarniająca świat retromania - faktycznie powoduje u odbiorcy wrażenie najciaśniejszego pola manewru. Niemniej ono nadal istnieje, dopóki skutkiem ubocznym ww „zmian” będzie [a przecież JEST!] ewolucja naszej percepcji. Świadomość tego procesu musi sobie znaleźć miejsce zarówno po stronie „twórcy” i „odbiorcy”. Proces ten de facto musi tez prowadzić do powstawania, formowania się „komunikatów”, których wcześniej nikt nie zapodał.

Jak wspomniałem na początku, maksyma przytoczona przez Hajasza jest zwyczajnie stara. Warto jednak pochylić się jeszcze nad pewną zawartą tam grą słów: Co to właściwie są te „nowe zespoły”. Dobra nie będziemy [no chyba nawet nie powinniśmy, c’nie?] zapędzać się w jakąś prehistorię i zatrzymamy się około 20 lat temu. Niejako więc celem uporządkowania zapytam tylko: grunge i jego ambasador w postaci NIRVANY i reszta tej sceny to pikuś tak? Było wcześniej ale w innej formie? Aha, idźmy dalej. Może coś niszowego: shogaze’u też nie „wymyślili” MY BLOODY VALENTINE tylko ktoś wcześniej? Żadnej rewolucji ani nowości drum’n’bass w latach 90 nie przyniósł? Albo w mininej dziesięciolatce dubstep? Hip-Hop również, nie zmienił się od czasów Grandmaster Flash? Nie wspomnę o wytwórniach, które specjalizowały się w tworzeniu i promocji brzmień wcześniej niewystępujących w przyrodzie. Przykłady można by mnożyć. Wszyscy zapewne zdajemy sobie sprawę z tego, że lata 80 mocno przyczyniły się do powstania typu „artysty/twórcy” znanego z singla lub JEDNEJ płyty. Lata 90 i dalsze dekady XXI w. kontynuowały tę tendencję, z tą jednak zasadniczą różnicą że w mózg wbili się jedynie Ci, którym udało się zaistnieć dzięki jednej, WYJĄTKOWEJ w tym sensie płycie, że NIC przed NIĄ nie brzmiało w ten sposób. Artyści Ci wypracowywali formy wcześniej nieobecne, czasem jednak paradoksalnie kopiując siebie samych przy okazji kolejnych produkcji. Ale co z tego. Oprócz nich, raptem bujnie wytryskiwały DOMOROSŁE talenty, RZESZE epigonów zafascynowanych nowymi formami ekspresji, chcących z premedytacją stąpać tą samą ścieżką małownoszącego naśladownictwa. Pomijam, że czasem okazywało się, iż wynaleziona forma faktycznie miewała „dłuższy termin przydatności do spożycia”.

Gdzieś na początku bieżącego roku, przy okazji lektury recenzji najnowszego wydawnictwa pewnego cudownego dziecka z Wysp Brytyjskich zostałem znokautowany przez takie oto spostrzeżenie: „wypracowanie własnego, idiosynkratycznego języka jest do pewnego stopnia [li tylko? - sic!] pragnieniem każdego artysty.” Między innymi, w ten sposób rozumiem „umiejętność poruszania się po zacieśnionym polu manewru”, o czym wspominałem już wyżej. Jeśli dobrze się nad powyższym cytatem pochylić, dojdziemy do wniosku, że to jedna -niemal jedyna obecnie- z metod otrzymania „nowej jakości”. Ba! Nie musi wcale do niej prowadzić, ale czasem/ niektórym się to udaje. Jeszcze rzadziej zdarza się, eksplozja nieskażonej żadnym bezpośrednim wpływem [ewentualnie encyklopedią odniesień] supernovy, o przypuszczalnie profetycznych zamiarach [tak wiem o kim NA DZIEŃ DZISIEJSZY myślę, ale to temat na oddzielną bajkę bliżej końca roku:)]. Warto w tym miejscu wspomnieć, że powyższe, w swoim czasie, można było w kapitalny sposób odnieść do postaci Varneya [choć sam zainteresowany raczej nigdy nie był zainteresowany zbawianiem gotyku czy darkwave’u], który już na początku swej artystycznej drogi stworzył własne uniwersum, dla którego do dziś jest trudno znaleźć jakieś uzasadnione odpowiedniki.

Zatem jak widać, nie sposób abym podpisał się pod tezą zawartą w cytacie.

PS I: Mam nadzieję ,że argumentacja jest w miarę czytelna. Hajasz dwoma zdaniami poruszył kwestię, której nie sposób skonfrontować kilkoma akapitami. Ufam, iż jasnym jest chociaż to, że jak pisałem wcześniej, również zaliczam się do entuzjastów Perdition City [i nie pozostaje to jednak w sprzeczności z moim wcześniejszym stanowiskiem]. W zw z tym najgłębszą nadzieję pokładam w tym, że pan Moderator pisząc o ludziach, którym podoba się ów album tylko dlatego, że jest albumem ULVER, niechcący -no przecież Mrugnięcie- nie wrzucił mnie do tego wora.

PS II: a tak już całkiem na luzie: my tu sobie gadu gadu o ULVER, a tu rok 2013 zbliża się ku końcowi. Warto przypomnieć, iż  w 2003 roku ukazało się coś takiego jak „1993-2003: 1st Decade in The Machines”, więc w ramach mocno ostatnio wzmożonej aktywności wydawniczej wypadałoby przeprowadzić atak na portfele w postaci „2nd Decade” nieprawdaż? Uśmiech

PS III: ...wracając do Perdition, skoro sprawia nam tyle radości warto odświeżyć/ sięgnąć i może na nowo odkryć takie rzeczy pokrewne formą jak:
FUTURE SOUND OF LONDON - "ISDN" oraz "Dead Cities" + asystujące epki [oczywiście polecam też inne wydawnictwa FSOLi]
BLACKFILM - S/t
BROADWAY PROJECT - In Finite
jako szybkie skojarzenie wydawnictw gdzie głównym środkiem wyrazu jest collage.
« Ostatnia zmiana: Październik 24, 2013, 11:50:45 wysłane przez b@rt » Zapisane

Because I just cannot bear the foul and blasphemous thought
that involves getting slain by some filthy amateur's hands.
Void
*****
Wiadomości: 395



Zobacz profil
« Odpowiedz #17 : Maj 15, 2019, 22:16:55 »

Najnowszy ULVER 'Drone Activity'. Moim zdaniem, bardzo ciekawe dźwięki.



https://ulver.bandcamp.com/album/drone-activity
Zapisane

I don't know . . .
Strony: 1 [2]
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.8 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Kontakt z administracją