Istnieje wiele zespołów, które twierdzą, że ich każda nowa płyta jest inna od poprzedniej. Zmieniają swoją muzykę bo chcą dotrzeć do szerszej publiki, zaistnieć w radiu, sprzedawać się jak tania ladacznica na ruchliwej drodze. Jednym się udało innym nie ale są też tacy, którzy nagrywają różne płyty a mimo to nie zainteresowali na tyle mediów, by publikowały ich zdjęcia i masowo prosiły o wywiady. Taki jest właśnie pochodzący z Lipska Apoptose. Ten jednoosobowy projekt istnieje dzięki geniuszowi niejakiego Rüdigera. O geniuszu muzycznym tego pana szybko przekonali się ludzie z Tesco Organisation, dla których Apoptose nagrywa płyty. W 2000r Apoptose wydaje debiutancki album Nordland. Rzut oka na tytuł, okładkę i już wiadomo - black metal. Ta przecież Tesco nie wydaje black metalu ! Nordland to zimna elektroniczna psychodelia, od której ciarki przechodzą po plecach, pełna niespotykanych nigdzie indziej dźwięków. To muzyczny obraz północnych lądów tak dzikich, fascynujących i śmiertelnie niebezpiecznych. To siedem utworów (tytuły są po niemiecku) lodowatego ambientu nieskalanego bezsensownymi samplami przemówień czy innych przeszkadzajek. Złowrogi klimat tej płyty sączy się na niej także kiedy następuje cisza pomiędzy utworami. Jeżeli Apoptose nagrał taki debiut to co może być dalej. Odpowiedź przyszła w 2002r. kiedy to ukazał się album Blutopfer (dla mnie album z pierwszej dziesiątki ambientowych płyt wszechczasów). Spojrzenie na digipack i coś mi tu nie pasuje. Nordland był w tonacji białoszarej, przeważały zimne barwy a tu cały album jest fioletowy, okładka, wkładka, płyta (nawet spód cd jest purpurowy). Na okładce widzimy zarys werbla. Ponownie 7 utworów z niemieckimi tytułami ale we wkładce opis pewnego święta w hiszpańskiej wiosce Calanda. Ta płyta to porażający zapis rytuału z 1998r, który towarzyszy mieszkańcom hiszpańskiej wioski Calanda podczas Semana Santa - Wielkiego Tygodnia. 3 000 mieszkańców wioski spotyka się, aby przez 36 godzin grać na bębnach... Muzyka bez wątpienia minimalistyczna, muzycy rejestrujący rytuał opatrzyli ją delikatnymi, głębokimi elektronicznymi dźwiękami, w niektórych utworach zmiksowali i rozciągnęli partie bębnów, gdzieniegdzie pojawiają się sample przywołujące gwar hiszpańskiej wioski. Tej płyty nie da się opisać, ją trzeba usłyszeć. Na kolejną płytę Apoptose każe nam czekać 5 lat. W 2007r ukazuje się płyta Schattenmädchen (?Dziewczynka z cienia?). Rzut okiem na płytę, będzie inaczej. Z okładki spogląda tytułowa dziewczynka jakby z załamania czasu i przestrzeni a nazwa Apoptose jest napisana także po japońsku. Ponownie 7 utworów ale tytuły są także po części po angielsku. album Apoptose przypomina bardziej pierwszy, ale dodaje do atmosfery niepokoju bardziej nowoczesne akcenty, jak dźwięki kojarzące się z nowoczesnym wielkim miastem. Poza tym - inaczej niż dwie poprzednie płyty - zawiera dużo słów. Nie jest to śpiew, a recytacja, i to od razu w trzech językach: po niemiecku, japońsku i angielsku. W pierwszym języku przemawia tytułowa bohaterka płyty, czyli córka jej autora. W drugim - Kenji Siratori, pisarz science fiction, który sam nawiązał współpracę z niemieckim muzykiem i napisał dla niego tekst. Po angielsku przemawia inny znajomy autora, Amerykanin Stephen Carpenter. Płyta choć nagrana w konwencji dark ambient nie jest nużąca a to za sprawą sprytnie wplecionych sampli w mocniejsze kawałki takie jak liczniki Geigera, zwielokrotniony chlupot fal czy nałożone syreny okrętowe. Płyta do słuchania w nocy. Już za kilka dni ma ukazać się czwarty album - Bannwald ma być znów inny niż poprzednie i zaskoczyć słuchaczy. I pewnie tak będzie.
http://www.myspace.com/apoptose